Przed tzw. paradą równości w Rzeszowie ostrzegaliśmy, iż organizowanie kontrmanifestacji celem fizycznej konfrontacji, jest najgorszym rozwiązaniem. To, co nie nastąpiło w Rzeszowie, wydarzyło się w Białymstoku. Dziś już świetnie widać, jak bardzo rozwiązania takie nie służą sprawie ochrony moralności w naszym kraju.
Jest już również zupełnie jasne, komu tak naprawdę mogło na tym zależeć. Obecnie Polska poddawana jest międzynarodowej krytyce. Rządząca w tej chwili ekipa zapewne zacznie się przed tymi naciskami cofać. Tak, jak było to przez całą kadencję w sprawie ochrony życia, czy przez ostatnie miesiące ws. tzw. transkrypcji, czyli wprowadzeniu do polskiego prawa homozwiązków i homoadopcji za pośrednictwem orzecznictwa Naczelnego Sądu Administracyjnego. Dziś już nie trzeba być nawet bardzo błyskotliwym, by co najmniej podejrzewać, komu i po co było potrzebne takie zajście, jak w stolicy Podlasia.
Pozostaje apelować, jak czynimy od wielu tygodni, o rozwiązania ustawowe. Mieszkańcy miast mają prawo bronić się przed propagowaniem w ich przestrzeni publicznej treści, które uważają za niemoralne, godzące w fundament cywilizacji. Powinni móc to robić za pośrednictwem wybranych przez siebie reprezentantów, radnych, którzy w drodze uchwały powinni mieć możliwość wetowania takich niepożądanych imprez. Nie może być tak, że każdy może wkroczyć w przestrzeń publicznych mieszkańców, i epatować gospodarzy przekazem, który uważają oni za obraźliwy i niemoralny. Takie rozwiązanie da się skonstruować w sposób zgodny ze standardami prawnymi, orzecznictwem międzynarodowych trybunałów. To, iż obecnie rządzący nie podjęli takich działań mimo apeli, samo w sobie daje do myślenia.
Po drugie, białostockie zajścia w kłopotliwej sytuacji postawiły Kościół, zwłaszcza hierarchię. Trudno uciec od refleksji, iż to również mogło być celem. Kościół nie może przecież pochwalać ulicznych burd, ale katolicy nie mogą też przecież nie protestować przeciw dążeniom zlikwidowania moralnego fundamentu społeczeństwa. Trzeba to czynić jednak środkami etycznie godziwymi, do jakich z pewnością nie należą bójki. To dlatego tak bardzo pożądane przez niektórych może być, by biskupi tłumaczyli się z tego, że nie mają nic wspólnego zadymiarzami, zamiast stać na straży nauczania Kościoła.
Za tym, by doprowadzić do zajść takich, jak w Białymstoku, stała niewątpliwie skomplikowana sieć interesów partyjnych i światopoglądowych. Aby po raz kolejny nie dopuścić do takich rozgrywek, niezbędne jest żądanie rozwiązań realnych i legalnych, o co po raz kolejny apelujemy.
Ryszard Skotniczny
Europa Tradycja
Kazimierz Jaworski
Stop Laicyzacji
Ataki na Kościół, katolików i Dekalog - apel
Poniższy apel powstał w efekcie obserwacji tego, co w minionych miesiącach działo się w Polsce i przewidywania tego, co zapewne jeszcze nastąpi. To nasz region, Podkarpacie, uchodzi za najbardziej katolicki w kraju i dlatego uważamy, iż mamy obowiązek zabrać głos. Apel ma charakter otwarty, liczymy na jego poparcie przez organizacje wprost katolickie i wszystkie, które utożsamiają się z katolickim nauczaniem moralnym.
Bracia i Siostry w Wierze!
Na naszych oczach dzieje się historia. Ważniejsza nawet niż ta, którą tworzyli najwięksi cesarze, królowie, prezydenci i premierzy. Tu i teraz toczą się bowiem zmagania o obecność Kościoła w świecie.
W ostatnich miesiącach byliśmy świadkami radykalnych ataków na Kościół. Celem było narzucenie nam, katolikom, poglądu, że nasi biskupi to niegodziwcy, ludzie zdemoralizowani, którzy tworzą i chronią system pedofilii.
Wiadomo, iż w pasterzy uderza się, by rozproszyły się owce. Nie chodzi o to, by twierdzić, iż nie zdarzały się przypadki poważnych nadużyć moralnych w postaci pedofilii. Nawet nie o to, by twierdzić, iż nasi biskupi zawsze stawali na wysokości zadania. Jednak wroga propaganda chciała nam katolikom wmówić, że chodzi o „system”, działania celowe, o to, że nasi biskupi i kapłani działali w złej wierze.
Media publikowały specjalne raporty, czarne księgi. Nawet z wewnątrz Kościoła padały podobne głosy. „Istniał system, który chronił przestępców” pisał znany publicysta. Dbający o medialny rozgłos zakonnik twierdził, że biskupi powinni podać się do dymisji, hierarchów powinni wybierać wierni, a skala nadużyć w polskim Kościele jest taka, że powinien zostać wzięty pod nadzór państwowej komisji.
Później okazało się, że za taką działalnością stoją osoby o co najmniej wątpliwej reputacji. Choć niewątpliwie, ich działalność zdołała wielu, także katolikom, namieszać w głowach. Również dlatego, że udało im się nadużyć autorytetu Ojca Świętego.
Jednak merytoryczna, pozbawiona emocji analiza zarzutów prowadziła do wniosku, iż są one pozbawione podstaw. Nie ma sensownych dowodów by twierdzić, iż któryś z polskich biskupów celowo, z premedytacją i systemowo działał, by chronić niemoralność. Wówczas ogłosiliśmy stanowisko dotyczące biskupa Diecezji Rzeszowskiej dowodząc, że wszelkie zarzuty wobec niego są bezzasadne. Obrażają nie tylko biskupa osobiście, ale wszystkich katolików.
Obecnie pragniemy zaapelować do wszystkich katolików, by nie poddawali się tej propagandzie. Początkowo mogła ona robić wrażenie, gdyż można było powiedzieć - może rzeczywiście ktoś ma dowody na niegodziwe postępowanie naszych biskupów? Ale nic takiego nie nastąpiło, żadnych przekonujących dowodów nikt nie pokazał, więc należy uznać, że po prostu ich nie ma. Dlatego dziś powinniśmy wiedzieć, iż w pierwszym rzędzie chodziło o atak na Kościół.
Łatwo też odgadnąć, z czego wynikała ta ofensywa. Dziś na Odrze przebiega granica. Na zachód od niej znajdują się stare stolice Europy, które porzuciły tradycyjną moralność będącą fundamentem naszej cywilizacji. Prawem obowiązującym w tych krajach stało się zrównanie homozwiązków z normalnymi małżeństwami czy homoadopcja. Faktycznym celem obecnej ofensywy jest narzucenie teraz tego nam i dlatego wszelkimi sposobami próbuje się osłabić Kościół, który póki jest silny, będzie fundamentem prawdziwej moralności. Ostatecznym celem jest zniszczenie cywilizacji zbudowanej na rodzinie i małżeństwie rozumianym jako trwały związek kobiety i mężczyzny.
Oprócz apelu do katolików, by nie dali się manipulować, pragniemy zwrócić się z prośbą również do naszych kapłanów. Ostatnie wydarzenia były dla was niewątpliwie ciężką próbą. Zapewne wszyscy spotkaliście się z obrzydliwymi insynuacjami zwłaszcza, jeśli pokazaliście się w miejscu publicznym w stroju duchownym. Może to rodzić zwątpienie, wręcz pokusę porzucenia stanu kapłańskiego i niestety obserwujemy takie przypadki. Prosimy, byście tego nie czynili. Jesteśmy przekonani, iż są to głosy wrzaskliwej, ale jednak mniejszości. Jesteście niezbędni. Bez was gmach Kościoła nie przetrwa obecnych ataków, które przecież jeszcze się nie skończyły. Do wszystkich katolików apelujemy, aby naszych księży otoczyli nie tylko modlitwą, ale także najbardziej dosłowną opieką.
Ryszard Skotniczy - Prezes Stowarzyszenia „Europa Tradycja”
Kazimierz Jaworski – Ruch Katolików Świeckich „Stop Laicyzacji”
Tomasz Kloc – Rycerz Kolumba
Rozproszenie owiec wymaga uderzenia w pasterza. Dobrze wiedzą o tym ci, którzy taki użytek postanowili zrobić z przypadków nadużyć seksualnych wśród księży. Aż za dobrze widoczne jest, iż często takie przypadki nagłaśniane są w sposób instrumentalny, nie dla ich zwalczania, ale by pod tym pretekstem atakować Kościół jako taki.
Na szczęście Polacy nie dali się na to nabrać. W naszym kraju często jest tak, że propaganda zbyt nachalna, wywiera skutek odwrotny. Wersja, że katolicy to złowroga sekta, która pod przywództwem biskupów systemowo organizuje proceder pedofilski, a potem kryje sprawców, okazała się niewiarygodna. Chociaż autorzy tej kampanii odnosili początkowo spore sukcesy. Udało się np. doprowadzić (ciekawe komu?) do tego, iż papież całował po rękach człowieka, jak się później okazało, o wątpliwej reputacji.
Może dlatego sięgnięto po kaliber cięższy. Nieskuteczne okazały się ataki z zewnątrz Kościoła, teraz te same twierdzenia zaczynają podnosić osoby kreujące się na głos samych katolików. Tomasz Terlikowski napisał właśnie:
"istotą zarzutu wobec Kościoła nie jest to, że zdarzali się księża łamiący szóste przykazanie (bo to, że człowiek w tej dziedzinie upada, jest dla chrześcijan oczywiste), ale to, że istniał system, który chronił przestępców, przenoszono ich z parafii na parafię, że skupiano się na dobru sprawców (bo byli księżmi), a nie na dobru ofiar, że tuszowano skandale, że ich nie wyjaśniano, że tolerowano działanie przestępców".
Kluczem jest tu oczywiście sformułowanie „istniał system”. Tekst Terlikowskiego nosi tytuł „Błędna diagnoza abp. Gądeckiego”, nie kryje więc nawet, że adresatem jego zarzutów jest przewodniczący polskiego Episkopatu. Jest to więc ta sama opowieść o biskupach, którzy działając celowo i z premedytacją popierali i kryli niemoralność.
Kilka dni temu Gazeta Wyborcza opublikowała „raport” mający dowodzić tego procederu w stosunku do poszczególnych biskupów. Zarzuty w stosunku do jednego z hierarchów naszego regionu wydawały nam się wyjątkowo niewiarygodne i naciągane. Zrobiliśmy więc rzecz najprostszą z możliwych. Poszliśmy do kurii i zapytaliśmy o szczegóły tego, o czym napisała gazeta. Okazało się, iż nie ma niczego tajemniczego, a już z pewnością nie chodzi o jakiś system czy spisek. Natomiast dziennikarze gazety nie zadali sobie takiego trudu jak my, przed publikacją. Pewnie podejrzewali, że nie mieliby o czym pisać.
Wszystko to opisaliśmy z konkluzją, iż Gazeta Wyborcza powinna przeprosić katolików i Biskupa Rzeszowskiego. Skoro jednak tak postąpiliśmy wówczas, analogicznie należy potraktować Terlikowskiego. Jeśli ma dowody na systemowe nadużycia, powinien je natychmiast ujawnić. Bo oczywiście należy zwalczać nadużycia seksualne, a tym bardziej sytuacje, gdyby któryś z biskupów, albo wręcz cały Episkopat, celowo skonstruowali system ich krycia. Jeśli jednak takich dowodów nie ma, a wypisuje tylko dla medialnego poklasku, powinien przeprosić wszystkich katolików, biskupów na czele z abpem Gądeckim.
Póki co, prawda na ten temat wydaje się dość banalna. Zdarzały się, wcale chyba nie tak liczne, przypadki nadużyć seksualnych wśród księży. Biskupi radzili sobie z tym lepiej lub gorzej. Zapewne popełniano błędy, co jest niestety cechą każdej ludzkiej działalności. Natomiast zarzuty o działalność intencjonalną, dla systemowego krycia zła, są propagandową manipulacją mającą na celu sianie nienawiści przeciw katolikom i Kościołowi. Jeśli Terlikowski ma dowody na tezę przeciwną, niech je natychmiast przedstawi. Jeśli nie, niech natychmiast przeprosi.
Ryszard Skotniczny
Europa Tradycja
Uporczywe twierdzenia Gazety Wyborczej przypisujące biskupowi Diecezji Rzeszowskiej Janowi Wątrobie krycie księży pedofilów nie znajdują uzasadnienia. W szczególności Gazeta Wyborcza nie podała dowodów uzasadniających takie twierdzenie w opublikowanym w dniu 11 kwietnia raporcie „Biskupi, którzy kryli księży pedofilów”.
Bezzasadne przypisywanie takiego działania biskupowi Janowi Wątrobie obraźliwe oczywiście dla niego, ale również dla wszystkich katolików. Choćby z tego powodu, iż służy do wywoływania wrażenia, że cały Kościół jest strukturą zła, generującą ze swej istoty pedofilię.
Apelujemy do Gazety Wyborczej o zaprzestanie szerzenia tego rodzaju propagandy, odwołanie nieuzasadnionych twierdzeń i przeproszenie duszpasterza Diecezji Rzeszowskiej. Tym bardziej, iż wszystkie jego działania były poddane kontroli i zostały zatwierdzone przez Stolicę Apostolską.
Ryszard Skotniczny
Europa Tradycja
Kazimierz Jaworski
Stop Laicyzacji
= = = = = = = = = = = = =
Przez wiele dni Gazeta Wyborcza zapowiadała na swych łamach publikację raportu: „Biskupi, którzy kryli księży pedofilów”. Wtorkowa publikacja była rozczarowaniem. Nie dowiedzieliśmy się niczego nowego, na czterech stronach gazety opublikowano po raz nie wiadomo który stare treści.
Czemu więc Gazeta Wyborcza zdecydowała się na publikację takiego materiału? We wstępie raportu GW jest odwołanie do raportu fundacji Nie Lękajcie Się, który z kolei w dużej części odwoływał się… do wcześniejszych publikacji Gazety Wyborczej. Ale z fundacją jest kłopot. Sama GW wykryła, że jej prezes nie jest tak kryształową postacią, za jaką wcześniej go podawano i wątpliwe jest nawet to, czy prawdziwa jest jego opowieść, iż jest ofiarą molestowania ze strony księdza. Oprócz wycofywania się rakiem z popierania szefa tej fundacji, GW dostrzegła nagle, iż opisywany przez dekadę przypadek księdza z Hłudna, nie miał nigdy nic wspólnego z zarzutami nadużyć seksualnych. „Były też błędy” - pisze skromnie Gazeta Wyborcza. Drobiazg. Uznawać dotychczas za dowód ukrywania przez biskupów pedofilii przypadek, przy którym sąd nigdy nie rozpatrywał nawet zarzutów o charakterze seksualnym.
Za to podtrzymuje Gazeta Wyborcza inny zarzut z terenu Podkarpacia, w stosunku do biskupa Jana Wątroby. Problem tylko w tym, iż chodzi o sytuację, która miała miejsce na długo przed tym zanim biskup Jan został biskupem w Rzeszowie (a nie był wcześniej nawet kapłanem Diecezji Rzeszowskiej). Nawet postępowanie sądowe o które chodzi, stało się prawomocne a treść wyroku jawna dla opinii publicznej, zanim biskup Jan został naszym rzeszowskim pasterzem. O co więc chodzi Gazecie Wyborczej? Co niby biskup miał ukrywać? Z raportu, my przynajmniej, nie potrafimy się tego dowiedzieć.
Budziło to nasze wątpliwości jako katolików, dlatego poprosiliśmy o spotkanie w rzeszowskiej Kurii. Po pierwsze zapytaliśmy, czy Gazeta Wyborcza przed publikacją kierowała jakieś pytania w sprawie. Okazało się, że nie. Po drugie zapytaliśmy o komentarz do zarzutu ukrywania. Otrzymaliśmy wyjaśnienie, iż w tej sprawie po zakończeniu postępowania przed sądem państwowym, przeprowadzono oczywiście postępowanie kościelne. Postępowanie państwowe trwało wiele lat i było tajne. Natomiast ksiądz Roman przez wszystkie te lata był pod stałym nadzorem władzy duchownej. W oparciu o obserwację i rozmowy z nim, władze kościelne doszły do wniosku, iż przemyślał swoje postępowanie, błędy jakie popełnił w życiu. Dlatego w oficjalnym piśmie do watykańskiej kongregacji stwierdzono, iż kary wymierzone przez władze świeckie są wystarczające, wpłynęły skutecznie na poprawę i nie ma potrzeby wymierzania oddzielnych kar kościelnych. Najwidoczniej w Watykanie podzielono tę opinię, gdyż po zbadaniu sprawy Kongregacja Nauki Wiary orzeczeniem z dnia 6 kwietnia 2017 roku uznała taką decyzję za całkowicie słuszną. Z kolei sformułowanie, że “wina jest wątpliwa”, jest skutkiem przebiegu postępowania kościelnego. Postępowanie państwowe jest tajne, natomiast wszystkich dziesięciu świadków poproszonych o złożenie zeznań, nie zechcieli zgłosić się do sądu kościelnego (który przecież nie może wobec nich użyć przymusu). Co w tej sytuacji mógł zrobić biskup? W świetle posiadanych informacji sprawa przedstawiała się wątpliwie, a nasz biskup na szczęście wykazał się mądrością, iż działanie pod oczekiwanie mediów, to nie jest sprawiedliwość - w ostatnich dniach na przykładzie jednej z diecezji mogliśmy aż za dobrze zobaczyć, co się dzieje, gdy sąd kościelny skazuje bez dowodów.
Co w takim razie było ukrywane - zdaniem Gazety Wyborczej? Udział biskupa Jana w tym postępowaniu dotyczył wyłącznie jego ostatniego etapu. Otrzymał informację o przebiegu postępowania przed sądem państwowym (tyle, ile było jawne). Od kapłanów zajmujących się sprawą księdza Romana dowiedział się o jego sposobie życia. Zapewne sam z nim rozmawiał. Na dodatek kilka lat temu ksiądz Roman był ofiarą dość poważnego wypadku drogowego który spowodował nieodwracalne skutki zdrowotne. Biskup przedstawił swoje stanowisko Kongregacji działającej w imieniu Ojca Świętego a Kongregacja zbadawszy sprawę podzieliła pogląd biskupa Jana. Co ukrywał biskup rzeszowski?
Przy okazji dowiedzieliśmy się, że materiał Gazety Wyborczej zawiera praktycznie same nieścisłości. Nieprawdą jest, że ksiądz Roman „został oddelegowany do diecezji przemyskiej”. Nieprawdą jest, że ksiądz Roman został skierowany przez arcybiskupa Michalika do parafii w Kraczkowej. Podawanie takich informacji wynika najprawdopodobniej z braku elementarnej wiedzy o funkcjonowaniu Kościoła u twórców raportu. Każdy kapłan który chce odprawić Mszę w kościele, może pójść do proboszcza i poprosić o umożliwienie mu tego. Proboszcz sprawdza specjalną legitymację kapłańską, dokonuje wpisu w księdze, sprawdza czy na księdzu nie ciążą kary kościelne i nie ma żadnych powodów, by takiemu księdzu odmówić prawa odprawiania Mszy. Gdyby Gazeta Wyborcza zdecydowała się na kwerendę w innych parafiach Diecezji czy województwa, być może okazałoby się, że ksiądz Roman odprawiał Mszę w jeszcze innych kościołach. Co miałoby z tego wynikać? W szczególności dla zarzutu, jakoby biskup Jan „ukrywał księży pedofilów”? Wręcz przeciwnie, wszystko wskazuje na to, że biskup od początku honorował orzeczenia sądu państwowego, transparentnie informował o swoich dalszych krokach Watykan, a stosowna Kongregacja w pełni potwierdziła to, co biskup czynił.
Można snuć wiele przypuszczeń, czemu właściwie Gazeta Wyborcza wbrew faktom stara się insynuować biskupowi Janowi niewłaściwość postępowania. Nie zamierzamy tego jednak czynić. Nawet weryfikacja ewentualnych hipotez nie jest trudna, a Gazeta Wyborcza takich kroków nie podjęła. Dlatego jako katolicy domagamy się przeprosin wobec biskupa i sprostowania nieprawdziwych informacji. Kościół jest społecznością i kto obraża biskupa, w gruncie rzeczy obraża wszystkich katolików. Zarzut rzekomych nieprawidłowości uderza nie tylko personalnie w biskupa, ale w Kościół. Chodzi o budowanie przekonania, iż Kościół jest strukturą zła produkująca pedofilię i ukrywającą takie niecne działania. To jest obraźliwe dla wszystkich katolików i dlatego czujemy się upoważnieni, do żądania przeprosin na ręce biskupa. Jeśli przeprosiny i sprostowanie nie nastąpią, będziemy prosić biskupa o rozważenie podjęcie kroków prawnych przez Diecezję. Z natury swej misji, biskupi niechętnie decydują się na dochodzenie swych osobistych praw przed instytucjami państwowymi. Jednak jest taki moment, gdy działania skierowane przeciw biskupom, są tak naprawdę atakiem na wszystkich katolików. Wówczas trzeba rozważyć, czy roztropnym jest godzenie się, na dyskryminowanie katolików w życiu publicznym.
Na Odrze przebiega granica. Stare kraje chrześcijańskiej Europy znajdujące się na zachód, porzuciły nakazy Dekalogu dopuszczając w prawie swych krajów homoadopcję czy homozwiązki. To o tym dyskutujemy w tych dniach, gdy spieramy się o przejście tzw. marszu równości w Rzeszowie. Takie bowiem są hasła marszu.
Wraz z uprawomocnieniem się wyroku Sadu Okręgowego w Rzeszowie, próby przeciwdziałania marszowi przez prezydenta Ferenca okazały się jedynie grą pozorów. Wszyscy od początku wiedzieli, że tak się to skończy. Jednak nie ma większego znaczenia, czy marsz zostałby zakazany pod jakimś fikcyjnym pozorem. Nie mają też sensu kontrmanifestacje nakierowane na uliczną konfrontację. Chodzi tylko o to, czy Polacy, mieszkańcy Rzeszowa, będą chcieli zadeklarować wierność tradycyjnej moralności, rodzinie jako fundamentowi naszej cywilizacji.
Apelujemy do polityków reprezentujących mieszkańców Podkarpacia, zwłaszcza radnych Rzeszowa, o wyrażenie jasnych stanowisk potępiających moralnie cele tzw. marszu równości. Jeśli chcemy zatrzymać zalew niemoralności na Odrze, oraz zgodnie z tym, co nakazał nam Jan Paweł II myśleć o odbudowie chrześcijańskiej Europy, potrzebne jest wiele działań społecznych i legislacyjnych. Zajęcie jasnego stanowiska wobec postulatów tzw. marszu równości, powinno być pierwszy krokiem, jaki zostanie uczyniony.